Nasza rozmowa toczyła się głównie podczas pierwszego lockdownu wiosną roku 2020, redagowałyśmy ją jesienią 2021 roku. Pisałyśmy do siebie maile – częściowo po angielsku, częściowo po rosyjsku. W poniższym tekście panuje nastrój epistolarny. Punktem wyjścia naszej rozmowy był rysunek i towarzyszący mu manifest.
Gluklya*: Jestem w Amsterdamie, ale uważam się za transmigrantkę, czyli mieszkam w dwóch krajach. Wierzę w ideę międzynarodową, tak jak zawsze, ale moje rosyjskie korzenie nigdzie nie znikły. Figura międzynarodowej artystki, migrantki, to fenomen globalny jeszcze sprzed epoki koronawirusa; nie wiemy, co będzie później. Co masz na myśli, gdy pytasz o globalny kontekst?
Ten rysunek dotyczy problemu wyboru, artystka raczej dzieli się tu swoją frustracją niż jest gotowa do wystąpienia w roli ekspertki do spraw sprawiedliwości społecznej, gotowej udzielać porad całej ludzkości. To raczej zaproszenie do myślenia na temat, a w trakcie myślenia może pojawić się inna propozycja.
Co do kwestii „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, już dawno zrobiłam suknię na pierwszomajową demonstrację „Long Live Sisterhod” (Niech żyje zjednoczone siostrzeństwo), jako opozycję do „Niech żyje braterstwo”. To stary problem, który mówi o tym, że kobietom trudniej się zjednoczyć niż mężczyznom.
Potencjalne Towarzystwo Zjednoczonego Feminizmu ma zająć się problemem wykorzystywania pracy kobiet i dzieci w krajach trzeciego i drugiego świata. Wyzysk służy do tego, żeby różni państwo mogli ubierać się w piękne ubrania i szybko je wyrzucać, aby za chwilę kupić nowe i zawsze wyglądać świeżo oraz powabnie. Byłam niedawno w Indonezji i widziałam, jak żyją szwaczki pracujące na potrzeby Zary, H&M, Gap i innych. Ta fabryka nie dopuszcza do siebie ani dziennikarzy, ani artystek, ale dzięki studentowi, który zna jedną z pracownic, dowiedziałam się, co tam się dzieje.
O czarne słońca! Ileż to razy
Promieni waszych ogniste błyski
Budziły natchnień moich wyrazy,
A jam stał milcząc omdlenia bliski…
(cyt. Za: Alexander Kraushar, „Pieśni Heinego”, Warszawa 1880 – przyp. red.)
Zrobiłam pracę „Czarne słońce przyjaźni” na wystawę „Disturbance: Witch”, która odbyła się w Spandau w Berlinie jesienią 2020 roku. To feministyczna wystawa kuratorowana przez Albę Durbano i Olgę Vostrecovą, przygotowana na podstawie książki Silvii Federichi „Kaliban i wiedźma”. Ten i inne rysunki powstały, zanim pojechałam w lutym 2020 do Indonezji, co było związane z moim badaniem postkolonializmu w Europie i w Rosji. Byłam na początku procesu przyglądania się tym wątkom, wnikliwie też szukałam feministycznej perspektywy. Rysunki i późniejszy tekst, który ma je wyjaśnić, są próbą zrewidowania mojej pozycji wobec feminizmu. Zawsze mam problem z tym, żeby utożsamić się z jakąś wybraną odnogą feminizmu. Ponieważ jednak uważam się za feministkę, zdecydowałam się na feminizm uniwersalny. Tłumaczenie własnych prac jest dla mnie małą podróżą do piekła. Chciałabym cię prosić, żebyś napisała, co widzisz w tym rysunku, moja droga przyjaciółko. Po sobie zauważyłam, że im lepszy jest rysunek, tym trudniej przychodzi mi jego wyjaśnienie. A myśląc o tym jako psychoanalityczka amatorka, mogę wyobrazić sobie przyczyny mojego wahania wobec tłumaczenia moich rysunków jako rezultatu traumy. Ale mam też prostsze wyjaśnienie. Widzę to jako część własnej rozgrywki z podświadomością, która próbuje ukryć lub zostawić pewne fragmenty w ciemności. W następstwie pojawia się przyjemność gry w materializację obrazów oraz możliwość ich pieszczoty. Lubię też reakcje ludzi. Ostatecznie to sposób na komunikację z ludźmi.
Te szczególne wątki mnie obchodzą, a jednocześnie wiem, jakie trudne i dziecinne z mojej strony jest to wychodzenie ze sloganem do wszystkich.
Dziewczynka w ZSRR? O rany! Dziękuję ci, kochana, za to wspaniałe pytanie. Jak mam zacząć? W jakim wieku? Z jakiego punktu? Co interesuje cię najbardziej? To samo z kobietą-artystką. Ale spróbuję.
Myśląc o dzieciństwie, wchodzę w sen. Tak pracuje pamięć. Pierwsza rzecz, która do mnie przyszła po przeczytaniu twojego pytania, to wspomnienie szczęścia. Byłam szczęśliwa w dzieciństwie. Byłam szczęśliwa w porównaniu z moimi przyjaciółmi. Pierwsze wspomnienie to takie performatywne spotkania na daczy podczas weekendów, zimowych ferii czy wakacji. Nigdy nie zapomnę lata nad Morzem Azowskim w Kazantypie, gdzie byli z nami wszyscy rodzice. Byliśmy absolutnie równi. Nigdy tego nie zapomnę i myślę, że sens pozytywnej kolektywności pochodził właśnie stamtąd. Rodzice z nami pływali i snorklowali, śmiali się, wykonywali szalone tańce i improwizowane performanse (chociaż nie używaliśmy tego słowa): tańczenie nago, przenoszenie łóżek do lasu, wykrzykiwanie piosenek.
Gdzie się zatrzymać? Czy powinnam napisać powieść?
Przypomniałam sobie jeszcze zboczeńca albo nawet dwóch, którzy wpłynęli na moją psychikę na długie lata.
…Przechodzę na rosyjski, bo są to wyjątkowo kruche wspomnienia…
Jeden był w czarnym skórzanym płaszczu. Takim, jakie nosili czekiści. Pamiętam go doskonale. Weszliśmy do windy. Ja już od dawna chodziłam wszędzie sama – do przedszkola i do sklepu. Myślę, że miałam 6 lat. Weszliśmy do windy i kiedy ruszyła w górę, wsadził mi pod spódnicę wskazujący palec i zasyczał – szszszszszsz. Nie mogłam krzyknąć, po prostu skamieniałam. Potem otworzyły się drzwi windy i wyszedł. Nie pamiętam reakcji rodziców.
Druga sytuacja też zdarzyła się na klatce, ale tym razem na schodach. Dogonił mnie, wchodząc po schodach (zajęcza czapeczka uszanka z podniesionymi, związanymi uszami, błękitna kurteczka) i zapytał: czy mogę cię pocałować? Nie czekając na odpowiedź, złapał mnie i przyssał się do moich ust. Bardzo dobrze pamiętam to poczucie – tak jakby wbiły się we mnie strzały. Potem mnie puścił, wziął na ręce i zaniósł do mieszkania numer 7, gdzie żyliśmy z rodziną. Mama otworzyła w granatowej podomce – według najlepszego kroju z czeskiego żurnala mody. Rzuciłam się do niej z płaczem. Chodziłam wówczas w kożuszku i zielonej czapeczce pilotce, którą zrobiła dla mnie na drutach ciocia Hala, która siedziała wtedy w łagrach.
Ale możemy przecież się pobawić. Możemy wymyśleć tożsamości, wiedząc, że są tylko na chwilę i nie będziemy w nich zamknięte jak w słoiku, że zjawią się tylko na potrzebę tej rozmowy.
Pracuję teraz nad badaniem porównującym naturę kolonializmu europejskiego i rosyjskiego. Możliwe, że też radzieckiego. Mówię „być może”, bo zastanawiam się nad tym, czy możemy nazwać radziecki okres w ten sposób. To skomplikowany, trudny proces analizy.
Dziękuję ci za wspaniałą rozmowę! Myślę, że osoby z Rosji i z Polski powinny rozmawiać tak dużo, jak to tylko możliwe, żeby przepracować traumatyczną historię. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, ludzie w różnym wieku z towarzyszeniem zaprzyjaźnionych zwierząt i roślin.
Wołomin-Amsterdam, Kijów-Biszkek, Wołomin-Moskwa, kwiecień 2020 – październik 2021
To drzewo połączy wszystkie feminizmy. Główny problem dzisiejszego feminizmu to obfitość jego wariantów, które są na tyle do siebie niepodobne, że istnieje groźba utraty jego integralności, a wraz z tym jego politycznej siły. Dziś jesteśmy świadomi istnienia anarchofeminizmu, ekofeminizmu, queerfeminizmu, feminizmu lewicowego i prawicowego, cyberfeminizmu, ksenofeminizmu, a teraz najprawdopodobniej rodzi się kolejny, nowy, nieznany nam jeszcze feminizm.
Moja praca jest refleksją nad wielowarstwowością pojęcia „feminizm” i jednocześnie wezwaniem do połączenia różnych jego koncepcji w obliczu globalnej katastrofy, która rozwija się jako zemsta przyrody na ludziach, mających do niej niefrasobliwy stosunek.
To jest drzewo, na którym rozwieszono odzież należącą do różnych osób o różnych płciach kulturowych. Nie tylko dwóch, do których jesteśmy przyzwyczajeni, cis-mężczyzn i cis-kobiet, ale także do trans-mężczyzn i trans-kobiet, do starszej kobiety żyjącej z kotami, psami i innymi kobietami, do starszego mężczyzny, który mieszka ze zwierzętami domowymi, do samotnych ludzi, którzy kontaktują się tylko z przedmiotami i roślinami, ludzi, którzy pracują za długo i spalają się w pracy, kiedy ciało ulega zapomnieniu, tak jakby nie istniało, jak również do wielu innych rodzajów płci.
Jest to też drzewo kobiet w różny sposób ukaranych, kobiet cierpiących z poczucia winy, która w dowolnej chwili może zamienić się w agresję i odwet, zbrodnię podobną do dokonanej przez dobroduszną, prostytuującą się gospodynię domową, która zamordowała swojego klienta – bohaterkę filmu „Jeanne Dielman, 23, quai du Commerce, 1080 Bruxelles” w reżyserii Chantal Ackerman. Pomyślmy o milionach kobiet żyjących tak mechanicznie jak Jeanne Dielman,które zapomniały albo niczego nie wiedziały o szczęściu.
Jest to też drzewo Tych, Które Się Nie Poddały. Te, które się nie poddały, stają się feministkami. Za każdym oddzielnym feminizmem jest indywidualne doświadczenie cierpienia, które przezwycięża zbiorowy wysiłek zjednoczenia. Oczywiście takie zjednoczenie łatwo sobie wyobrazić, ale wcale nie jest łatwo wcielić w życie, biorąc pod uwagę dyssens tak lubiany przez lewicujące ruchy: niech prawi się gnieżdżą i jednoczą – nasza siła polega na polifonicznym sporze wielorakich przekonań.
Może już czas myśleć o możliwości zjednoczenia, o stworzeniu międzynarodowego ruchu: Kobiety wszystkich krajów i wszystkich płci, wyznań i narodowości – łączcie się!
Gluklya (Natalia Pershina-Yakimanskay)