„Jesteśmy ludźmi”, wystawa w Galerii Labirynt w Lublinie, kurator: Waldemar Tatarczuk, 24 VI – 30 IX 2020.
Bezpośredniej inspiracji dla ekspozycji „Jesteśmy ludźmi” w lubelskiej Galerii Labirynt dostarczył prezydent RP Andrzej Duda słowami: „Próbuje się nam wmówić, że LGBT to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. Skutek był natychmiastowy: wystawa powstała w tydzień. Pokazanie pracy równało się chęci zabrania głosu. Ta potrzeba była tak silna, że ekspozycja doczekała się kilku odsłon, prezentując ogrom dzieł. Właśnie to – zbudowanie ruchu wokół wspólnej sprawy, obrony praw mniejszości LGBT+ – sprawiło, że stała się ona tak cennym zjawiskiem, przykładem aktywizmu artystycznego i kuratorskiego. Stanowiła pytanie o odpowiedzialność sztuki i ludzi sztuki za otaczającą nas rzeczywistość.
– Ta wystawa to wezwanie, by nie tylko bezczynnie patrzeć. Nie każdy ma obowiązek stać na barykadach, jednocześnie jestem przekonany, że każdy i każda z nas, kto w jakiś sposób nie opowiada się przeciwko homofobii, rasizmowi i dyskryminacji, milcząco popiera te zjawiska. W tych kwestiach nie ma neutralności – podkreśla Waldemar Tatarczuk, dyrektor Galerii Labirynt i kurator wystawy.
Co znamienne, „Jesteśmy ludźmi”, wystawa dla demokracji, sama miała demokratyczną formułę: stała się otwartym forum, na którym spotkali się artyści oraz aktywiści.
„Mroźne popołudnie w samym sercu Warszawy, zima 2003 roku. Trzymamy się za ręce obok pomnika Nieznanego Żołnierza. Podjęliśmy decyzję, by uczestniczyć w kampanii, w której też będziemy anonimowi. Pozostaną jedynie nasze ciała i twarze. Przed nami fotografka Karolina Breguła stoi z aparatem skierowanym na nas i prosi, żebyśmy nie pozowali, byli naturalni i uśmiechnięci. Uśmiech jest problemem: jest nam zimno i jesteśmy sztywni, bo to sytuacja niezwykła w przestrzeni publicznej Polski – dwóch mężczyzn trzymających się za ręce, kochająca para tej samej płci. Spacerowicze dookoła udają, że na nas nie patrzą, po chwili niektórzy oglądają się”. Ten fragment pochodzi z książki „Miłość i demokracja. Rozważania o kwestii homoseksualnej w Polsce” Tomka Kitlińskiego i Pawła Leszkowicza. Byli jedną z par, które zgodziły się wziąć udział w głośnej kampanii Karoliny Breguły, jak podkreślają – bezprecedensowej.
„Niech nas zobaczą” to praca przełomowa, której nie mogło zabraknąć na wystawie. Pomaga ona wyznaczyć pewne ramy i stanowi punkt odniesienia do tego, jak było i do tego, jak jest. Kwestia mniejszości seksualnych od zawsze była polityczna, stanowiła przedmiot rozgrywek. Czy mimo wszystko jest lepiej niż było?
– Jest gorzej. Kiedy z Tomkiem byliśmy kuratorami festiwalu Open City w 2019 roku, nie udało się zawiesić bilbordów z antyhomofobicznymi hasłami. Fotografie Karoliny Breguły sprzed siedemnastu lat przynajmniej pojawiły się w przestrzeni publicznej, choć towarzyszyły temu emocje i trzeba było je zawiesić wysoko – wspomina Paweł Leszkowicz. Na ekspozycję w Labiryncie wspólnie z Tomkiem Kitlińskim przygotowali biblioteczkę, namiastkę domowej przestrzeni wypełnionej książkami o różnych odcieniach miłości, od Platona po współczesność, a także przedmiotami o doniosłym dla nich znaczeniu, jak chociażby tęczowa flaga z gwiazdą Dawida.
Mamy zatem 2020 rok. Polska jest od dawna w Unii Europejskiej, a kodeks pracy zabrania dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Jednocześnie coraz śmielej zaczyna się panoszyć język, który boli, wyrzuca poza nawias. Sytuacja eskaluje, gdy samorządy ustanawiają „uchwały anty LGBT” o znikomej mocy prawnej, za to o ogromnej sile symbolicznej.
Zimowy, styczniowy poranek. Lokalne media obiega informacja, że ktoś poustawiał tablice „Strefa wolna od LGBT”. Szybko pojawiają się fotografie stojących obok nich ludzi z posępnymi twarzami. „Czuję się jak w getcie”, „Zamordują nas? Ewakuują?”, „Wszyscy jesteśmy Polakami”, „Nie jestem ideologią” – mówią niemo. Kampania Bartosza Staszewskiego odbiła się szerokim echem, wywołała kryzys, gdy temat podchwycił kandydujący wówczas na prezydenta USA Joe Biden, piętnując łamanie praw człowieka, a wówczas jeszcze poseł Przemysław Czarnek tłumaczył, że to prowokacja… Bogate zbiory Archiwum Protestów Publicznych, udokumentowane na wystawie uliczne akcje, jak „Jestem człowiekiem”, „Stop calling me Murzyn” czy „LGBT to ja” i wiele innych, pokazują jednak, że poczucie zagrożenia stało się faktem. Można zapytać, po co po raz drugi opowiadać rzeczywistość? Po to, żeby utrudnić jej niedostrzeganie.
Jedną z najlepiej przyswojonych zasad mieszczańskiej hipokryzji jest to, że można wiedzieć, ale nie należy mówić. Paweł Matyszewski w swoich makatkach używa haseł, jak „Miłość i zgoda domu ozdoba” czy „Zimna woda zdrowia doda”, aby nadać im wywrotowy charakter. Prawie niedostrzegalne kremowe hafty na kremowym płótnie prezentują jednopłciowe pary w kameralnych okolicznościach. Niewidzialność bohaterów i bohaterek stanowi wymowny komentarz do ich faktycznej sytuacji.
Część prac sięga po sprawdzoną broń – ironię. Magdalena Sobolska trolluje nienawistne gazetowe artykuły. Magia papieru, nożyczek i czarnego markera sprawiła, że pierwotnie homofobiczne treści stają się ostoją tolerancji i otwartości na drugiego człowieka. Czy muminki są gender? Jakie strategie obmyśla wróg, aby przemycić niemoralne ideologie pod polskie strzechy? Te pytania prowokuje „G.Ideology” Katarzyny Wyszkowskiej. Topiący się cukierkowy, bajkowy domek oraz znane z dobranocek sympatyczne, brzuchate stworki bezwstydnie konkurujące z jeleniem na rykowisku w polskim salonie są dowodem na to, że ufać nie można nikomu i niczemu…
Paranoicznym wizjom przytakuje także Karol Radziszewski w słynnym cyklu „Fag fighters”, który wskazuje na zacieranie się granic między politycznym i prywatnym. Fotografie są ucieleśnieniem lęków, a być może i fantazji, na temat gejowskich bojówek siejących chaos, seks i graffiti. Różowa kominiarka wydziergana przez babcię to artefakt mocy burzyciela społecznego porządku. Jednak gdy artysta siedzi z babcią na wzorzystej kanapie, nasuwa się myśl, że choć to wszystko jest jakąś wielką bzdurą, to od rzeczywistości nie da się uciec.
„Zbudujemy cyrk, a bilety będziemy rzucać z okien” – niepewną ręką kreśli Kornel Leśniak. Kartki „Bezwstydu” są zapisane myślami, uczuciami, czasem układają się w wiersze. „Nie bij się o mnie, masz dłonie ze szkła”. „Przepraszam cię, ciało”. „Straszna straszna straszna szkoda”. Wertowanie notatnika przypomina trochę spacer po szpitalu psychiatrycznym, gdzie białe ściany krzyczą. – Z pojęciem stresu mniejszościowego po raz pierwszy zetknąłem się kilka tygodni temu. Zrozumiałem, dlaczego moja koleżanka cierpi na chroniczny ból brzucha, dlaczego ja kompulsywnie zapisuję kolejne strony. Tego samego dnia natknąłem się na komentarz mówiący, że „homofobię i transfobię lewica sama sobie wmawia, bo tego nie ma, a sami się przez to zabijają później”. Obrzydliwy gaslighting – opisuje Leśniak.
Dłoń tuli dłoń, na pościel pada miękkie światło. Dłoń zasłania oczy. Nieidealne ciało przywiera do drugiego nieidealnego ciała. W serii „If you are ok, I am ok” Karolina Sobel porusza temat uczuć, czułości, troski. Pokazała jednopłciowe pary w intymnych sytuacjach, aby opowiedzieć o bliskości, wzajemnych relacjach, miłości i zarazem bezbronności wobec drugiej osoby, co się wiąże z opieką, często wyrażaną dotykiem. Medium – prześwitująca tkanina, na której wydrukowane zostały fotografie – podkreśla powagę, a zarazem subtelność tematu.
Na wprost wpadamy w czarny tunel, gdzie lekko wirują przyczepione do sufitu kolorowe nitki, drżąc w rytm poruszanych powietrzem portretów intymności. Nici pieczętują przeznaczenie, każdy z kolorów został przewidziany dla osobnej kategorii winnych, a wśród nich znajduje się i róż, zarezerwowany dla osób homoseksualnych. Różowego trójkąta nie widać materialnie w „Kategoriach” Mirosława Bałki, ale nitkę można nieopatrznie trącić ramieniem, wstrząsając tym samym ludzkim losem, zostając przy tym naznaczonym. W XX-wiecznym obozowym schemacie jest się danym kolorem, jest się różem, co stanowi kontinuum narracji o homoseksualizmie, takiej, jaką opisywał Michel Foucault w „Historii seksualności” – umieszczającej jednostkę w porządku medycznym i kryminologicznym, służącej poddaniu jej kontroli.
Coś tu nie pasuje. Nad korytarzem Bałki odbitym światłem lśni lustrzana kula (Alicja Sienkiewicz, Kaja Zmysłowska „Projekt kula”). Jest rozszczepiona, migotliwa, nieuchwytna. Na powierzchni połyskują tysiące obrazów, tysiące widmowych bytów, które zmieniają się w ułamku chwili. Kula jest idealną alegorią tego, co jest queer: co wymyka się definicjom lub ich nie chce, tego, co jest dziwne, inne, co się nie mieści. W patriarchalnym społeczeństwie, które kocha silne dystynkcje i podziały, gdzie to, co „męskie” i „kobiece” stanowi z góry ustalony repertuar, co jest nie lada wyzwaniem.
„Ty braciszku – żywy, funkcjonujący odmieniec, kłir – jesteś właściwie rewolucją. Nie ma nic na tej planecie, co chroni, co popiera, co uprawomocnia Twoje istnienie. To cud, że stoisz tutaj, czytając te słowa. Powinnaś już dawno być martwa” – pada w filmie „Silne siostry powiedziały braciom” Liliany Piskorskiej. Dalej artystka tłumaczy istotę „kłirowego gniewu”, co nabiera nadzwyczajnej aktualności. Prawa trzeba sobie wywalczyć, nikt ich nie sprezentuje. Czy Margot musi się tłumaczyć z wyrażania gniewu, czy osoby nieheteronormatywne mają prawo być po prostu wściekłe? „Idź i sobie spróbuj, jak to jest bawić się w świat, w którym nie ma silnych, mądrych odmieńców” – konkluduje Piskorska.
Z dala od akademickich definicji, co jest queer/kłir, a co nie jest, od sporów, czy włącza, czy dzieli, tożsamościowy sprzeciw oraz queerowa strategia demaskowania tego, co kultura, społeczeństwo robią z tożsamością, kreują przestrzeń wolności i stają się narzędziem do walki z opresją. „Kiedy idę po wybiegu, czuję w sobie moc. Czuję się bosko, czuję, że to jestem ja” – wyznaje Jewgienij, wielbiciel voguingu na słynnych Balach u Bożeny (Bożena Wydrowska „A Stranger”).
Można wyjść na ulice i krzyczeć, można też użyć jako oręża kampu i glamouru, jak robi to np. Krzysztof Marchlak w serii „Dreamers”, dekonstruować stereotypy tak, jak się zmywa makijaż (Filip Tułak „Demakijaż Twojej Starej”) czy zamienić siebie w żywe, queerowe dzieło sztuki, jak to czynią Eva & Adele. Wystawa „Jesteśmy ludźmi” pokazała nie tylko różnorodność możliwych strategii, ale i złożoność procesów tożsamościowych, które sprawiają, że identyfikacja nie zawsze jest czymś prostym. Jest wreszcie sama w sobie przykładem spontanicznego zrywu, który się dokonał w imię obrony wolności obywatelskich. Bez wolności w ogóle nie mamy przecież nawet co marzyć o wolności w sztuce.