01 (01) 2021 | | Recenzje

Pokaż, gdzie boli

Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu

Réka Mán-Várhegyi „Magnetyczna góra”, przeł. E. Sobolewska, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020.
Bianca Bellová „Mona”, przeł. A. Radwan-Żbikowska, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2020.

Środkowoeuropejskie pisarstwo kobiet jest obecne w Polsce dzięki wydawnictwom promującym literaturę mniejszych języków, a zwłaszcza dzięki Książkowym Klimatom, Czarnemu, Aferze czy serii Proza w Biurze Literackim. Na podstawie lektur autorek czeskich, słowackich, węgierskich, a nawet ukraińskich czy słoweńskich (jeśli kategorię środkowoeuropejskości rozumiemy szeroko) można bez trudu wskazać najważniejsze tendencje, charakterystyczne dla poszczególnych literatur. Inaczej mówiąc, polscy czytelnicy wiedzą już, czego można się spodziewać po tekstach przybywających do nas znad Dunaju, Wełtawy i Drawy. Réka Mán-Várhegyi i Bianca Bellová nie tylko uzupełniają dotychczasowy obraz literaury węgierskiej i czeskiej, ale także stawiają pytania, których oczekujemy od literatury blisko splecionej z rzeczywistością i współczesnymi problemami, także globalnymi.

ułożone obok siebie i jedna na drugiej okładki książki Magnetyczna góra Reki Man-Varhegyi
„Magnetyczna góra”. Fot: Biuro Literackie

Mán-Várhegyi połączyła w „Magnetycznej górze” kilka ważkich i szeroko omawianych tematów: problem wykluczenia społecznego, pozycji kobiet na uniwersytetach, klasowość społeczną, centralizację kraju, seksualność kobiet 50+, powrót z emigracji, a w dodatku podjęła próbę rozrachunku z narodowymi kompleksami. Wszystkie te zabiegi złożyły się na sukces książki (okrzyknięto ją węgierską powieścią #metoo), ale już powyższe wyliczenie sugeruje wyraźną skłonność Mán-Várhegyi do piętrzenia perspektyw. Strategię obarczania tekstu tyloma zagadnieniami dałoby się wytłumaczyć backgroundem autorki, która jest socjolożką i wykorzystała swoje kompetencje zawodowe do stworzenia bogatej treściowo fikcji, jednak  po odjęciu wszystkich społecznych problemów pozostaje skromna fabuła: trójkąt badawczo-miłosny akademiczki Enikő, studentki Réki i kochanka obu Tamása, którzy przeżywają swoje uczuciowe i zawodowe rozterki między Budapesztem a legendarnym blokowiskiem Békásmegyer, na którym prowadzą badania.

Pisarstwo Mán-Várhegyi
i Bellovej łączy silne poczucie kobiecej misji, choć każda z nich realizuje ją w inny sposób. Węgierska autorka chętniej pokazuje mechanizmy społeczne i ich skutki.
U Czeszki podział na żeńskość i męskość wynika z zaplecza emocjonalnego
i psychicznego.

Mán-Várhegyi pokazuje bohaterów w ich naturalnym środowisku, w murach uniwersytetu, przy bufetowych stolikach, w komunikacji miejskiej, leczących zęby, pijących kawę na ulicy Sándora Bródyego, próbujących, bez skutku, wydostać się z utartych kolein życia, w czym do złudzenia przypominają mieszkańców betonowej dżungli z Békásmegyer. Motyw przegranej, zastoju oraz wstydu (odnoszonego do różnych sfer życia) powtarza się w „Magnetycznej górze”kilka razy, łącząc wszystkie losy, także bohaterów drugiego planu. O ile sam temat stagnacji wydaje się dobrze opisywany przez autorów środkowoeuropejskich, a nawet może uchodzić za jedną z najbardziej popularnych i zarazem stereotypowych kategorii opisu w literaturze naszego regionu, o tyle u Mán-Várhegyi przybiera on niepokojącą postać, bo staje się elementem negatywnej tożsamości narodowej. Pisarka wypowiada się o swojej ojczyźnie odważnie, ale więcej w tym pokazowej brawury niż świeżego spojrzenia. Powracająca do ojczyzny z Ameryki Enikő zbyt dobrze pamięta, jak okropna potrafiła być rodzima codzienność, a tak zwani Węgrzy źli i nieudaczni tak bardzo, że w pewnym sensie byli skazani na cierpienie, gorycz i duchową nędzę. Nie, człowiek przy zdrowych zmysłach nie tęskni za takim otoczeniem. Nie pragnie widzieć na twarzach bliźnich nieszczęścia, gniewu czy złości, nie mówiąc o bagnie, jakim było tamtejsze środowisko akademickie, o jego małostkowych gierkach, nie wspomniawszy o kilkudziesięcioletnim zapóźnieniu (s. 37).

Pisarka Réka Mán-Várhegyi w  białej cienkiej koszuli, stoi na tle drzwi do brązowego domku lub altany.
Réka Mán-Várhegyi. Fot. Tibor Noe Kiss / Biuro Literackie

 Przypuszczam, że stylizowanie kraju na miejsce zapomnienia, w którym „parszywy humor jest pomieszany ze złą wolą” robi wrażenie na czytelnikach nawykowo egzotyzujących nasz region. Z pewnością łatwiej jest również pisać o Węgrzech jako mateczniku „zawodowych barbarzyńców” niż udowadniać, że Europa Środkowo-Wschodnia dogoniła Zachód w większości dziedzin i sfer życia. W 2019 roku autorka otrzymała za „Magnetyczną górę” Nagrodę Literacką Unii Europejskiej, co potwierdzałoby celowość przesadnego  nadmuchiwania fabuły i włączania do książki wszystkich palących problemów Europy, ale to bogactwo mnie nie przekonuje, bo uwypukla jedną z większych bolączek literatury – o mniejszościach (etnicznych i seksualnych) oraz o kobietach w przestrzeni publicznej zbyt często piszemy przez pryzmat stereotypów, które niczego nie uczą, a tym samym nie zmienią świadomości czytelników.

Trzy czerwone książki Mona Bianki Bellovej
„Mona”. Fot: Kasia Michałkiewicz-Hansen / mat. wydawcy

Bianka Bellová, znana w Polsce autorka powieści „Jezioro”, wybrała zupełnie inną strategię narracyjną. Przeniosła fabułę kolejnej książki do bliżej nieokreślonego kraju na Bliskim Wschodzie (chociaż tę kategorię również traktowałabym szeroko) i, unikając geograficznych określników, zbudowała historię wykwalifikowanej pielęgniarki, tytułowej Mony, dyżurującej przy przywożonych z frontu żołnierzach. Od początku wiadomo, że praca bohaterki polega na asystowaniu przy śmierci. Opowieść Bellovej nie zaskakuje, bo silna więź rodząca się między pacjentem (Adamem) i jego opiekunką (Moną) brzmi znajomo, nie zaskakują także lawiny wspomnień, powracających do bohaterki podczas nocnych dyżurów. Dzięki flashbackom poznajemy traumatyczne dzieciństwo kobiety, jej emocjonalne osamotnienie, chłodną relację z mężem i nierozważną skłonność do wybierania tego, co ma najmniej szans na powodzenie. Mona woli bowiem snucie fantazji niż konsekwentne egzekwowanie własnych potrzeb i ten koncept czeska pisarka doprowadziła do perfekcji. Bellová wybiera znane schematy (np. bohaterka godzi się na skomplikowane układy z przełożonym i nadużycia seksualne), nie zależy jej na zaskakiwaniu fabułą, bo nie w tym tkwi siła „Mony”.

W straceńczej potrzebie ratowania samej siebie bohaterka przekracza zasady – przynosi ukochanemu rosół, zdobywa leki przeciwbólowe, wymusza kolejną amputację, chociaż oddziałowa nie widzi dla żołnierza szans na wyzdrowienie, spacerując na ulicy odsłania włosy, nie licząc się z konsekwencjami. Bellová splata historię Mony z życiorysami rannych, by pokazać, że wszyscy zmagają się z silnym odczuciem nierealności, w które pisarka wciąga także czytelników. Wraz z rozwojem narracji zmienia się rzeczywistość otaczająca bohaterów, ściany szpitala zaczynają przerastać łodygi i korzenie tropikalnych roślin. W końcu rozpada się bryła budynku. Metafora pęknięcia wydaje się tutaj kluczowa, bo bohaterowie nie potrafią znaleźć antidotum na swoje nieodwracalne naruszenie. W przypadku Mony dotyczy ono wielu sfer kobiecego życia – bycia widzianą, pożądaną i spełnioną.

Pisarka Bianka Bellova stoi oparta o poręcz mostu, uśmiecha się szeroko, patrzy przez swoje lewe ramię
Bianka Bellová. Fot. Marta Režová / mat. wydawcy

„Mona miała swój dziennik. Pisała w nim nigdy niewysłane listy do Kamila, o tym, jak brakuje jej tchu, kiedy o nim myśli, aż czuje, że pęka jej głowa i płuca. Jak wyobraża sobie, że on na niej leży i patrzy na nią. Jej ciało płonęło najbardziej, kiedy na nią patrzył. Oczywiście to, co dziewczęta pisały i czytały, również podlegało kontroli, sprawdzano też, czy nie chowają pod łóżkami żadnych bezeceństw, jak kosmetyki do makijażu albo kusząca bielizna” (s. 75).

Kobieta wybiera iluzje, bo to jej odpowiedź na zawód, który przyniosło życie. Iluzja w „Monie” nie wynika z fantazji autorki, ale świadczy o skutkach rozpaczy bohaterów. Widzą więcej, by móc przetrwać miałkość istnienia.

Pisarstwo Mán-Várhegyi i Bellovej łączy silne poczucie kobiecej misji, choć każda z nich realizuje ją w inny sposób. Węgierska autorka chętniej pokazuje mechanizmy społeczne i ich skutki. U Czeszki z kolei podział na żeńskość i męskość wynika z zaplecza emocjonalnego i psychicznego. Bellová lubi przesuwać tę granicę, eksperymentuje z uczuciami. Mężczyźni walczący z bólem pamiętają sceny dowodzące ich delikatności, w ich wizjach pojawiają się dzieci, a Mona, w scenie finałowej, podejmuje niezwykle odważną decyzję.

W obu powieściach brakuje definitywnych rozstrzygnięć, sami musimy dopowiedzieć sobie puenty. Korzyść z pracy wyobraźni jest jednoznaczna, możemy przekonać się o sile dwóch świetnie oddanych po polsku przez tłumaczki – Elżbietę Sobolewską i Annę Radwan-Żbikowską – książek, zupełnie różnych głosów kobiecych. Sprawdźmy, czy współbrzmią ze sobą i z nami.

Facebook Facebook Facebook

Nasz serwis internetowy używa plików cookies w celach określonych w polityce prywatności.

AKCEPTUJĘ REZYGNUJĘ